sobota, 11 grudnia 2010

Polityka: finansowanie polityków z budżetu... a może by tak?...

Do napisania dzisiejszych kilku zdań skłoniła mnie bezpośrednio wypowiedź p. Palikota dotycząca propozycji finansowania partii politycznych w Polsce: "Palikot: finansować partie z PIT-ów". To ciekawy pomysł i zapewne byłby to krok w dobrym kierunku. W o wiele lepszym kierunku niż podnoszenie podatku VAT do 23%.

Bo zastanówmy się: jak można by najprościej zmobilizować polityków do tworzenia przemyślanych programów politycznych, a następnie do konieczności ich realizacji? Chyba najprościej byłoby wypracować taki stan rzeczy, uzależniając środki finansowe, jakimi dysponuje ugrupowanie, a więc i sam polityk - od jego efektywności w ocenie społeczeństwa.

Nie mam tu na myśli żadnego zespołu sędziów oceniających poszczególne partie i poszczególnych polityków. Chodzi mi raczej o sytuację, w której w partii - jak w firmie - wynik finansowy zależy od efektów pracy wszystkich, zaangażowanych zespołów ludzi. Gdyby partie polityczne były utrzymywane wyłącznie ze składek swoich członków oraz z dobrowolnych datków przekazywanych przez zwolenników, musiałby w końcu zacząć dbać o nich - nie tylko w okresie przedwyborczym, ale przez cały czas swojego istnienia. Inaczej, zwolennicy przestają przekazywać wsparcie finansowe i partia autentycznie znika ze sceny politycznej.

Ależ oczywiście, że zdaje sobie sprawę z faktu, iż powyższa idea nie może znaleźć poparcia w gronie zdecydowanej większości obecnych polityków! Przecież to oczywiste. Nie oszukujmy się. W sporej części przypadków, politykiem zostaje się po to, aby zaistnieć, zdobyć władzę i pieniądze - a nie odwrotnie! Z drugiej jednak strony, gdyby wprowadzić zasady, o których napisałem powyżej, może polityką zaczęliby się wreszcie interesować ci ludzie, którzy chcą coś zrobić dla wszystkich tych, którzy głosując na nich, dają im swój kredyt zaufania?

Pójdźmy dalej. Mamy Sejm RP. Mamy w nim wielu polityków, którzy w zdecydowanej większości są przedstawicielami konkretnych partii politycznych. Obserwując ich pracę, dochodzimy częstokroć do wniosku, że na pewno, mogliby lepiej i zdecydowanie więcej. Nie rzadko zdarza się przecież, że w trakcie ważnego głosowania, sejmowa sala świeci pustkami, dlaczego?

Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Przecież, jeśli jesteś już Posłem RP, dostajesz sowitą dietę, immunitet, masę przywilejów (w tym wiele bezpłatnych usług na koszt podatnika), no... to przynajmniej przez te kilka lat kadencji nie musisz się wysilać... Dobrze, może przed samymi wyborami trzeba będzie o sobie przypomnieć, bo przy odrobinie szczęścia, można się załapać na drugą kadencję, a więc zachować te wszystkie: diety, przywileje i splendor...

Ale zaraz.. a co by się stało, gdyby z budżetu Państwa utrzymywana była wyłącznie infrastruktura, czyli budynki, ich wyposażenie dajmy na to, ba.. nawet rachunki za prąd i telefony dodajmy (choć z telefonami byłbym już ostrożny), a reszta... cóż - chcesz bracie być Posłem RP? Musisz mieć środki na to, żeby się utrzymać. Owszem - twoja partia może cię wspierać, jeśli uważa to za stosowne. Ale niestety - bycie Posłem RP oznacza pracę, a nie kokosy i nieuzasadnione przywileje na koszt obywatela... co by się wówczas działo?

Czy podobnie, jak w przypadku samych, samofinansujących się partii politycznych, tak i tu, w Sejmie RP, wybrani tam ludzie byliby tymi, którzy coś chcą dla swoich wyborców naprawdę zrobić, a nie tylko pragną pobierać gażę i jakoś przeczekać kadencję?

W każdym razie, na pewno, gwałtownie spadłoby zainteresowanie polityką ze strony wszelakich karierowiczów, osób, które upatrują w tym zajęciu możliwość wzbogacenia się kosztem innych, bez konieczności robienia czegokolwiek.

piątek, 10 grudnia 2010

Trzy grosze: kto decyduje o naszych pieniądzach i... dlaczego to nie jesteśmy my?

Kolejny raz piszę o WikiLeaks i całej tej aferze. Powoli ten temat zaczynałby mnie nudzić (nie wiem, jak Was?), ale kolejne fakty pojawiające się niejako przy okazji - dają dużo do myślenia.

Otóż, tym razem nie chcę się koncentrować ani na informacjach upublicznionych przez WikiLeaks, ani na crackerskich atakach na WikiLeaks, czy - ponoć odwetowych - na PayPal, Visę i MasterCard. Tym razem interesują mnie kwestie dotyczące większości z nas - obywateli do niedawna tzw. "Wolnego Świata", płacących podatki i zarabiających uczciwie pieniądze, swoje własne pieniądze.

Okazuje się, że instytucje, którym (wcale nie za darmo!) powierzamy nasze finanse, zaczynają bezczelnie uzurpować sobie prawo do decydowania, na co możemy wydać te nasze pieniądze! Tak proszę Państwa: PayPal, Visa i MasterCard radośnie wpadły na pomysł, że nie możemy przekazywać datków na WikiLeaks, bo... nie i już, bo oni tak chcą, bo być może rząd USA tak chce itd. itd.

Osobiście nie mam zamiaru przekazywać datków na WikiLeaks i nie znam nikogo kto twierdzi, że ma taki zamiar, niemniej bardzo niepokoi mnie fakt, że oprócz coraz liczniejszych prób nastawania na wolność słowa i swobodę komunikacji w Internecie, zaczyna się też bandytyzm w biały dzień, w wydaniu korporacji finansowych, które zdają się tworzyć bezprecedensowe dotychczas fakty. Oto my, jako ich klienci, mamy przyjąć do świadomości, że to one decydują o tym, za co nam wolno płacić, a za co nie i komu. Dziś WikiLeaks, a jutro być może każdy inny serwis internetowy, każde inne medium (np. prenumerata gazety czy niepokornego kanału telewizji), czy np. produkty firmy, której "wolne i demokratyczne kraje"... nie lubią, bo tak.

Pięknie opisał ten problem na swoim blogu dziennikarz, Bogusław Chrabota w "Master i Visa blokują Wikileaks", polecam do rozważenia: czy aby pewne granice przyzwoitości nie zostają tu już przekroczone?

środa, 8 grudnia 2010

Trzy grosze: wyciek kontrolowany? (Cenzura w Internecie po raz n-ty...)

Kiedyś mawiało się, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Oczywiście jest to daleko idące uproszczenie, bo zamiast "pieniądze", wymiennie można zastosować terminy: "władzę" lub "seks", niekiedy też chodzi o ich kombinację - dowolną.

Od kilku tygodni, media żyją "wyciekiem informacji" i rozpowszechnianiem go przez WikiLeaks. Wczoraj zatrzymany został Julian Assange, twórca WikiLeaks. Bezpośrednim efektem jego zatrzymania była m.in. rozmowa w studiu TVP Info:



Niestety w trakcie tej rozmowy nie mieliśmy czasu, aby omówić wszystkie, możliwe aspekty tej sprawy.

Cała afera z WikiLeaks została dość ciekawie ujęta w artykule Bartosza Milewskiego "Uciszyć WikiLeaks? To początek końca swobodnej wypowiedzi w Internecie" na SPIDER'SWEB, czytamy w nim m.in.:

"Ostatnio w Internecie przewijają się wątki dotyczące kwestii cenzury w sieci. Sprawa WikiLeaks jest najlepszym przykładem próby cenzury Internetu, który do tej pory uchodził za oazę swobodnej wypowiedzi i publikacji informacji. Czy WikiLeaks będzie w stanie kontynuować swoją działalność mając na karku służby specjalne USA i innych krajów z nimi sprzymierzonych? Czy Szwajcarka Partia Piratów dotrzyma obietnicy swobodnej wypowiedzi? Osobiście uważam, że kwestią czasu jest zamknięcie WikiLeaks i zerwania współpracy z Partią Piratów. Mimo celu jaki ma WikiLeaks i poparcia wielu osób, sytuacja pokazuje nam, że cenzura niewygodnych informacji w Internecie ma właśnie swój początek. Myślę, że wkrótce blokowanie niewygodnych treści będzie popularyzować się coraz szerzej nie tylko w przypadku informacji dotyczących rządowych dokumentów, ale wszelkich informacji na temat polityków, rządów itp."
I to jest ten fragment, nad którym chciałbym się na chwilę zatrzymać. A co jeśli sprawa WikiLeaks i jego publikacji, służy wyłącznie temu, aby "udowodnić", jakim zagrożeniem jest swoboda wymiany informacji w Internecie? Wyobraźmy sobie na moment, że chodzi o wykazanie, jak to nieodpowiedzialni Internauci mogą zagrażać bezpieczeństwu państw i sojuszy! Przecież "logicznym wnioskiem" z tej całej afery, będzie wprowadzenie kontroli przepływu informacji w sieci lub choćby zapisów, pozwalających na szybką likwidację "niebezpiecznych serwisów" i karanie ich twórców - choćby za gwałty, napaści czy na przykład użytkowanie nielegalnego oprogramowania. Prowokacja jest przecież metodą starą jak Świat.

Sam Julian Assange, twórca serwisu WikiLeaks, przekonał się, że nawet posiadanie konta w banku szwajcarskim, nie gwarantuje nietykalności finansowej (i wcale nie trzeba handlować narkotykami, bronią czy być terrorystą).

Wygląda na to, że lobby optujące za ograniczeniem swobody przepływu informacji w sieci staje się coraz silniejsze i wkłada coraz więcej środków i energii w "przekonywanie" nas wszystkich, że wolność słowa jest sama w sobie rzeczą niewłaściwą, a nawet szkodliwą społecznie.

środa, 1 grudnia 2010

Polityka: temat cenzury w sieci - powraca niczym bumerang!

Jakiś czas temu pisałem tu już o próbach narzucania nam cenzury, pod rozmaitymi zresztą pretekstami.


Myślałem, że temat wyczerpałem na jakiś czas, ale cóż.. powraca on jak bumerang. Dziś, w Dzienniku Internautów, czytamy "Polska zgodzi się na blokowanie stron WWW?".


Pod tekstem zamieszczonym w DI, umieściłem taki oto komentarz i postanowiłem wrzucić go również i tutaj:


Nie oszukujmy się. Po prostu dzieje się to, co przepowiadano już dawno - gdy stery władzy obejmą pokolenia, które odróżniają Internet od ściany, bardzo szybko zostanie położona "łapa" na sieci.

Wszak sytuacja, w której obywatele mogą się porozumiewać bez kontroli władzy, a już szczególnie - jeden może pisać/mówić do bardzo wielu innych - nie miała precedensu w zapisanej historii ludzkości.

Władza nie lubi, gdy śledzi się jej uczynki, ujawnia matactwa, nieistniejące spiski ;-) itd.

Dlatego ludzi należy "chronić" przed swobodną wymianą treści - a pretekst zawsze się znajdzie.. hazard, pornografia, pedofilia.. prochy.. jest tego cała masa.

I to nic, że używając Internetu od końca 1991 roku, ani razu nie widziałem pornografii dziecięcej, nie spotkałem pedofila, ani też nie przegrałem fortuny na sieciowej loterii.. po prostu TRZEBA MNIE BRONIĆ!!! ;-)

Trzy grosze: narzekam na... narzekanie!

Wczoraj popracowałem do późna, więc dziś zacząłem ten uroczy dzień nieco później, nieco wolniej, delektując się aromatem i smakiem wspaniałej kawy.

Za oknem mamy sporo śniegu i solidny - szczególnie jak na duże miasto - mróz.

Aby przyzwyczaić oczy do komputera, zacząłem od porannych lektur. Jak zwykle nie tylko zrobiłem szybki przegląd prasy, ale również odwiedziłem ulubione serwisy społecznościowe (Facebook, Twitter, Blip...) aby przeczytać, co inni mają do powiedzenia, jak zaczyna się ten dzień, czy nie ominąłem jakiegoś wydarzenia, które może mieć znaczenie dla nas wszystkich, a przynajmniej dla mnie...

I co zobaczyłem? Otóż, spora część wypowiedzi to narzekanie naszych Rodaków na otaczającą ich rzeczywistość. Ulubione tematy? Jak zwykle, w kolejności występowania: pogoda, PKP, konieczność udania się do.. lub przebywania w...  pracy. A jeśli szef w tej pracy kazał cokolwiek wykonać (poza samym przebywaniem, rzecz jasna), to nieszczęście jest już podwójne! Ktoś nawet zauważył "pozytyw", że już środa, więc do weekendu coraz bliżej, bo jutro jest czwartek, a na piątek może uda się wziąć.. wolne, to już prawie, prawie...

Przyjrzyjmy się więc dokładniej, co "nas" wkurza?

Po pierwsze: pogoda, a konkretnie fakt, że jest zima, a więc towarzyszące jej zjawiska, takie jak: śnieg, mróz... i lód. Na Blipie ktoś raczył był stwierdzić:


(PKP celowo zostawiam na potem, zacznijmy od drugiej części zacytowanej wypowiedzi...)

Przecież fakt, że zimą jest lód, na jakiejś ulicy - jest dogłębnie szokujący i wstrząsający! Lodu ani śniegu na ulicy - zimą - nie powinno nigdy być. W zasadzie, to władze miasta powinny wyłapywać śnieg, zanim doleci do ziemi! Skandal!!! (Tu nie ma nic o władzach, dlaczego o tym napisałem...?).

Otóż napisałem o tym dlatego, że nie dalej jak wczoraj, czytałem, iż PiS żąda, aby Pani Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz przepraszała (sic!) za "paraliż miasta" w dniu zmasowanego ataku zimy, który miał miejsce... przedwczoraj. Przecież jest oczywiste, że Pani Prezydent powinna osłonić całe miasto sukienką, jak niegdyś Najświętsza Panienka - Jasną Górę - w dobie Potopu Szwedzkiego!

Wracając do wypowiedzi naszego Blipowicza: jak rozumiem, oni w tej Warszawie nie umieją odśnieżać, ale zapewne sołtys w naszej Koziej Wólce już od świtu gania po wsi z łopatą i nie mamy ani grama lodu czy też śniegu na gościńcu! Tak się powinno robić, a nie tak, jak w tej znienawidzonej Warszawie....

W świetle licznych faktów, takich, jak zacytowana tu wypowiedź, myślę sobie, że akcja prowadzona na Facebooku, pod wszystko mówiącym tytułem "Nie podoba się w Wawie? To WON do siebie, a nie pracujesz TU i narzekasz." nie jest jednak pozbawiona sensu. Wszak pieniążki zarabiane w Warszawie "nie śmierdzą", chętnie je zarabiamy, nic nie robimy dla tego miasta, nasi przodkowie nie walczyli o nie w Powstaniu, ale za to mamy cały wachlarz roszczeń i niezadowolenia. A ja zadam proste pytanie: gdzie podstawy do tego niezadowolenia? Jakieś rzeczowe, poza może własną frustracją? Nie podoba się - pracuj u siebie - nie przyjeżdżaj do Warszawy. Proste!

Chcesz coś zrobić dla miasta, bo uważasz, że oficjalne służby nie dają sobie rady z.. bagatela - bardzo silnym atakiem zimy - łap się za szuflę i sam usuwaj śnieg!

Wczoraj, gdy "odkopywałem" nasze zaparkowane pod domem auto, po prostu złapałem w ręce ową szuflę i wykonałem stosowną pracę. Ale ani razu nie przyszło mi do głowy, aby uważać, że jacyś "oni" powinni za mnie odśnieżać miejsce, na którym stoi moje auto. Całość potraktowałem jako odrobinę ruchu, na dość świeżym.. w nocy... powietrzu oraz jako coś, co musi zostać zrobione, abym mógł ruszyć pojazd z miejsca. Tyle.

To, że zimą, w naszej części Świata, mamy śnieg, lód i mróz jest zupełnie naturalne. Jest tak samo naturalne w Warszawie, jak i w Koziej Wólce czy Pcimiu Dolnym. Wszędzie po prostu trzeba użyć łopaty, jeśli śnieg czy lód nam przeszkadzają.

Zamiast narzekać, jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy w tym wielkim mieście, już od świtu ganiają z łopatami i bardzo ciężko pracują, abyśmy rano mogli udać się do szkół czy do pracy. A to, że nie uda im się wszędzie dotrzeć, czy usunąć każdej "łyżeczki" lodu czy śniegu? Cóż... miasto jest ogromne, mróz jest straszny, a liczba rąk do tej niewdzięcznej pracy - bardzo ograniczona. Uczmy się więc odczuwania wdzięczności względem tych, którzy coś dla nas robią, w miejsce manifestowania mniejszych lub większych frustracji naszego spasionego ego.

Po drugie: PKP

Jakiś czas wahałem się, czy nie umieścić tzw. PKP na pierwszym miejscu tej listy, gdyż na PKP narzekamy cały rok, a na śnieg czy mróz - głównie jednak sezonowo. W zasadzie zimę umieściłem na pierwszym miejscu wyłącznie dlatego, że w chwili obecnej, utyskiwania na nią zdecydowania wiodą prym, a PKP jest nieznacznie jednak dalej w moim rankingu narzekań.

PKP to temat złożony. Najprościej można by powiedzieć, że obecnie nie ma czegoś takiego, jak PKP! Po prostu. Nie ma i już. Wszak sami chcieliśmy, aby PKP zostało sprywatyzowane i podzielone na całą masę spółek i spółeczek.

Ktoś nieco chory na głowę wymyślił, że jeśli mamy centralnie zarządzanego "molocha" o nazwie PKP i podzielimy go na masę mniejszych "molochów", to z jakiegoś - nie do końca przejrzystego dla mnie - powodu, to stadko mniejszych "molochów" będzie działać sprawniej, niż ten jeden moloch.

Przykłady francuskiej SNCF czy niemieckiego Deutsche Bahn (obiektu westchnień co durniejszych Rodaków zresztą...) pokazują, że powyższe założenie nie musi być prawdą.

Życie zweryfikowało podział PKP dość szybko. I w miejsce biednego "molocha", który borykał się z różnymi problemami, ale było jako-tako, mamy wiele spółek, które zaczęły między sobą konkurować, m.in. utrudniając sobie życie nawzajem, jak się tylko da. Przegranym w tej konkurencji jest pasażer - ale tak akurat musiało być i było to oczywiste od samego początku - że tak będzie.

Owszem, są pewne wyjątki, jak np. Koleje Mazowieckie, które dają sobie radę naprawdę nieźle, sam osobiście korzystam często z ich usług i tak.. jestem zadowolony - jak najbardziej (co niestety nie powoduje, że wielu ludzi nie narzeka nawet i na tego przewoźnika, ale to jest nasza natura.. o niej właśnie dziś piszę, do natury narzekania jeszcze dojdę, za moment).

Niestety spojrzenie na kolej w Polsce z punktu widzenia osobistych roszczeń, nie jest dowodem rozsądku, zapytacie zapewne: dlaczego?

Otóż na co dzień, mało kto z nas, zatrzymuje się w pędzie swojego życia, aby zrozumieć, że wszystko co nas otacza jest skutkiem jakichś przyczyn. Że wszystko podlega zmianom i to co mamy obecnie, jest efektem wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości i doprowadziły nas, czy otaczające nas byty do tego oto momentu, w którym właśnie się znajdujemy.

Polska kolej nie jest tu jakimś wyjątkiem, nie jest oderwana ani od polskich realiów, ani tym bardziej od polskiej historii. Porównując ją z największymi i najnowocześniejszymi systemami kolei na Świecie, zapominamy najczęściej, że nie mamy do takich porównań żadnych podstaw! Dlaczego? Już spieszę z odpowiedziami.

Żeby nie cofać się za bardzo, weźmy pod uwagę tylko ostatnie 200 lat historii naszego Kraju. Przez te ostatnie 200 lat, Polska była głównie kolonią, a nie metropolią, a przez jej terytorium przetoczyło się kilka wojen i powstań narodowych. W ciągu tych 200 lat, Polska była okupowana przez kilka różnych nacji i kilka systemów politycznych, które - siłą rzeczy - dbały o swój, a nie o nasz interes.

Sama zaś kolej, powstawała w trzech, różnych zaborach, bardzo często w taki sposób, który był przydatny dla wojsk zaborców i w małym tylko stopniu uwzględniał potrzeby Polaków. Do tego najlepiej rozwinięta była infrastruktura kolejowa w zaborze pruskim, słabiej w austro-węgierskim, a najgorzej w rosyjskim (tu zresztą linie kolejowe prowadzono najczęściej z dala od miejscowości, bo były one dedykowane dla wojsk carskich oraz.. stosowano inną szerokość torowisk).

Po odzyskaniu niepodległości, w biednym kraju, który był wówczas w niewoli.. zaledwie 123 lata, zrobiono i tak bardzo dużo. We wschodniej części Kraju znormalizowano torowiska, w całej Polsce wybudowano szereg nowych linii kolejowych, w tym, słynną linię do Gdyni. Większa część ruchu bazowała na lokomotywach parowych (trakcja elektryczna była wykorzystywana lokalnie - np. w Warszawskim Węźle Kolejowym od 1936 - i to wyłącznie przez pociągi podmiejskie).

Pociągi w większości przypadków kursowały punktualnie, mówiło się, że można było do nich regulować zegarki. Mało kto natomiast zdaje sobie sprawę z faktu, iż w relacji do ówczesnych zarobków i cen towarów, ceny biletów kolejowych były bardzo poważnie wyższe niż obecnie oraz, generalnie pociągów w rozkładach było po prostu mniej.

Potem przyszła wojna. W czasie wojny dopiero co odbudowana infrastruktura kolejowa znowu była niszczona. Niestety nie tylko przypadkowo, ale przede wszystkim celowo i z premedytacją. Była niszczona zarówno przez okupantów (zdecydowana większość zniszczeń), jak i przez naszych, rodzimych partyzantów, wysadzających tory i urządzenia kolejowe raz po raz, celem utrudnienia wojskom niemieckim przekazywania zaopatrzenia na front wschodni.

W ostatniej fazie wojny nadeszła prawdziwa apokalipsa dla polskiej kolei. Torowiska, wiadukty, nastawnie i inne urządzenia były planowo niszczone przez wycofujących się Niemców. To co otrzymaliśmy po nich "w spadku", wyglądało mniej więcej tak, jak na poniższej fotografii (ilustracja ze zbiorów Muzeum Kolejnictwa w Warszawie)


Zaraz za ustępującymi wojskami niemieckimi, podążały "trofiejne bataliony", niezwyciężonej Armii Radzieckiej. Te "skonfiskowały" ponad 1000 km torowisk na terenie Polski (tu ciekawostka: jeden z wodzów polskich torowisk zlikwidował drugie tyle - i to całkiem współcześnie, już za III RP). Na koniec, musieliśmy to wszystko odbudować, w kraju zniszczonym wojną i dalej "wysysanym" przez Wielkiego Brata ze Wschodu. Zrobiliśmy to głównie naszymi, polskimi siłami. Dopiero ostatnio modernizujemy kolej, korzystając z funduszy unijnych. Ale to jest proces. To potrwa.

W okresie dość wczesnego PRLu, w ramach ogólnej elektryfikacji miast i wsi.. padło również na kolej. Ktoś ogłosił, że lokomotywy parowe to burżuazyjny przeżytek - będziemy zastępować je nowoczesnymi elektrowozami! Tak też się stało. Jeszcze w latach siedemdziesiątych można było się "załapać" na jazdę pociągiem ciągnionym przez parowóz - na przykład na trasie z Chabówki do Zakopanego. Były to już jednak ostatnie chwile tej przestarzałej, kapitalistycznej technologii.

Wraz z elektryfikacją większości linii kolejowych, pojawiły się nowe wyzwania i nowe awarie. Obrazu dopełnia fakt, iż poza nielicznymi liniami kolejowymi zbudowanymi w okresie PRL (jak choćby legendarna CMK), reszta torowisk systematycznie się starzała i niezbyt wiele z tym robiono. Zresztą... po co? Przecież począwszy od lat siedemdziesiątych XX w. pojawiła się doktryna rozwoju... transportu samochodowego (w Polsce praktycznie nie posiadającej dobrych dróg o europejskim standardzie!). W efekcie, kolej była coraz bardziej niedoinwestowana i sekowana przez kolejnych wodzów, którym marzyły się potoki TIR-ów na szerokich autostradach, zamiast... burżuazyjnej kolei żelaznej. Ale zaraz.. mieliśmy jakieś... autostrady? A poza tym, te TIR-y to też takie mało ludowe są... Ale co ja tam wiem, przecież mogę się nie znać...

Faktem jest, że parowozy radzą sobie z warunkami zimowymi bez porównania lepiej niż dowolny elektrowóz. Dlaczego? Otóż trakcja elektryczna, oprócz walorów ekologicznych (nic nie kopci w lesie, a jednak jedzie... zazwyczaj jedzie), ma też wady. Szczególnie w okresie zimowym. Jedną z podstawowych jej wad jest tendencja do zamarzania. Oblodzona trakcja jest bezużyteczna. Pociągi nie mogą kursować. PKP Energetyka musi wysyłać specjalne składy techniczne, których pracownicy  likwidują oblodzenie, metr po metrze. A to trwa i powoduje opóźnienia w kursowaniu pociągów, przestoje itd.

Oto przykład, jak radzono sobie z nieporównywalnie bardziej srogimi zimami w latach 30 XX w. Wyglądało to mniej więcej tak:



I tak oto, dochodzimy do czasów nam współczesnych.

Dzisiejsza kolej w Polsce, to dziedzictwo całej jej historii, o której w skrócie wspomniałem powyżej, plus nowy model, polegający na rozdrobnieniu i destabilizacji dawnego PKP.

Gdyby nie pasja życiowa wielu ludzi, którzy tę kolej wspierają własnym wysiłkiem i własną energią życiową, zapewne dawno już moglibyśmy się przesiąść na te TIR-y. Tylko zaraz... tych autostrad ciągle, jakby mało jest.

Mamy też takich Rodaków, którzy marzą o DB w Polsce (niewtajemniczonym powiem, że współcześni Niemcy wcale nie są zachwyceni jakością usług DB, nie mówiąc już o cenach biletów, które są tam zauważalnie wyższe niż u nas). Są tacy, którzy wprost piszą/mówią, iż polską kolej powinna wykupić DB - może właśnie o to tu chodzi? Diabli wiedzą.

Zanim więc, po raz kolejny zaczniemy narzekać na - nieistniejące przecież - PKP (wrzucając do jednego worka wszystkie spółki kolejowe), pomyślmy przez moment o tych wszystkich ludziach, którzy pomimo fatalnych torowisk, w większości przestarzałego taboru i ostrej zimy, pracują dzień i noc, abyśmy dojechali do celu, za niezbyt przecież wygórowaną opłatą.

Tym z Was, którzy chcieliby się dowiedzieć jak wygląda praca na kolei, polecam doskonały blog utalentowanego maszynisty, który potrafi naprawdę ciekawie pisać - polecam - "Zapiski Maszynisty".

Po trzecie: praca

Najczęściej narzekamy na sam fakt, że musimy pracować. Zimą narzekamy szczególnie, gdyż najczęściej praca wiąże się z koniecznością codziennego przemieszczania się. Czy to na terenie jednej miejscowości, czy też - niekiedy - dalej.

Że przemieszczanie się zimą nie jest w naszym klimacie najłatwiejsze, to jest fakt. Z drugiej jednak strony, skoro już tu żyjemy, to raczej powinniśmy zaakceptować takie, a nie inne warunki. Taka akceptacja zapewne wpłynie pozytywnie na nasze zdrowie oraz na zdrowie osób, która z takich czy innych powodów muszą przebywać w naszym otoczeniu. Nie ma tu większego znaczenia czy fizycznie, czy też wirtualnie - w sieci.

Patrząc z pozycji naszego ego, my jesteśmy "pępkiem Świata", więc nasze niezadowolenie powinno być najważniejsze nie tylko dla nas, ale też dla całego otoczenia, które spotyka się z nami mniej lub bardziej dobrowolnie. Otóż nie - to podejście jest z góry fałszywe - jak wszystko zresztą, co stanowi produkt naszego ego.

Uwierzcie mi, że każdy człowiek ma jakieś swoje problemy czy zmartwienia i nie koniecznie musi mieć ochotę na wysłuchiwanie naszego narzekania na temat dojazdu do pracy, naszej wizji lodu na ulicy czy nieistniejącego obecnie... PKP. Pomyślmy o innych, jeśli przyjdzie nam do głowy uszczęśliwić ich... narzekaniem.

Jeśli dodatkowo czujesz się po prostu leniem, którego w pracy denerwuje sam fakt, że musi się uczyć czy też pracować (najczęściej obie te rzeczy na raz), to... o tym już pisałem, o tutaj.

Prawda jest niestety taka, że za sam fakt naszego istnienia - nic nam się nie należy. Wszystko musimy wypracować.

Miłego dnia, wszystkim życzę.