poniedziałek, 31 stycznia 2011

Moje refleksje: autorytety

Dookoła ma miejsce wiele ciekawych wydarzeń, a ja jestem ostatnio zbyt zajęty, aby komentować choćby najważniejsze z nich.

Niemniej dziś brałem udział w krótkiej dyskusji, w której padło znamienne dla mnie zdanie. Zdanie to w zasadzie jest swoistym znakiem czasów - i - coraz częściej bywa wypowiadane nawet przez osoby, które skądinąd reprezentują ogólnie wysoki poziom. Jest to tym bardziej niepokojące. Otóż owe zdanie brzmi: "No ale nic nie powiedziałeś, jedziesz argumentem z autorytetu."

Jego autor chciał w ten sposób zaznaczyć, iż wskazanie osób będących utytułowanymi specjalistami z danej dziedziny, jako źródła dalszych informacji jest bezwartościowe, gdyż to sam dyskutant powinien osobiście bronić, do upadłego, prezentowanej tezy.

Skąd bierze się takie podejście?

Otóż staje się ono coraz bardziej widoczną cechą polskiego społeczeństwa. Jak wiemy, każdy Polak jest najlepszym politykiem, lekarzem, mechanikiem i kapłanem. Sami wbijamy się w przekonanie, że nie mieć o czymś zdania, nie wiedzieć czegoś czy też powołać się na wiedzę kogoś innego - przynosi nam swoistą hańbę! Jak JA (ach to nasze ego!)  mógłbym nie wiedzieć czegoś, albo przynajmniej nie mieć na dany temat zdania? To niedopuszczalne!

W efekcie, mogę śmiało krytykować profesora medycyny - nie będąc lekarzem, czy Premiera - nie będąc politykiem. Mogę mieć zdanie co każdy z nich powinien robić i jak. Ba, mam pełne PRAWO pisać i mówić o tym na forum publicznym...

OK, tylko czy przypadkiem polemizowanie z osobą, która przerasta nas wiedzą, w jakimś zakresie, o rzędy wielkości, nie jest dowodem naszej ignorancji, połączonej z daleko idącą arogancją? Pozostawiam Wam ten temat do przemyślenia.

4 komentarze:

  1. W dzisiejszych czasach część naukowców bądź potencjalnych "autorytetów" zaprzedaje swoje dobre imię koncernom lub korporacjom i tak preparuje wyniki aby odpowiadały temu za co im płacą.

    Powoływanie się na autorytet to zakładanie i wiara, iż skoro ktoś ma większą wiedzę, na pewno będzie miał rację, a jego doświadczenia dowodzą tej racji. A wcale tak nie musi być. Można się powołać na badania lub jakiegoś profesorka ale nigdy nie ma pewności czy te badania akurat wykonał rzetelnie i zgodnie z prawdą. Obojętnie jaki ma tytuł naukowy.

    Wydaje mi się, iż powoływanie się na autorytet może wynikać także z lenistwa - "gdzieś zasłyszałem że ten i ten zrobił to i to i uzyskał taki wynik. lub wręcz: słyszałem w tv że ten to dobry profesor więc się zna na rzeczy" - szybciej powołać się na kogoś niż samemu coś udowodnić lub zbadać.

    Na studiach jest coś takiego znamiennego, że np. w pracach dyplomowych obowiązkowo trzeba mieć dużą bibliografię aby praca była rzetelna. Czyli innymi słowy, trzeba powołać się na istniejące autorytety w danej dziedzinie i obalić bądź potwierdzić badaną tezę w odniesieniu do ich prac. I takie podejście hoduje religię autorytetów, bo zamiast samemu wyciągać wnioski, trzeba je opierać na sztywnych, określonych przez kogoś ramach.
    I w efekcie zamiast szkolnictwo zamiast uczyć kreatywności uczy zależności. Właśnie od (czasami pseudo)autorytetów.

    Wystarczy wspomnieć np. akcje pro-szczepionkowe które bazowały na autorytetach i wielce naukowym podejściu ku "dobru człowieka". A jak się okazało dobrze to miało być, ale korporacjom, które chciały zarobić krocie i zbyć syf kosztem ludzi. I pamiętam autorytety, wakcynologów, piewców medycyny alopatycznej, którzy nawet nie potrafią brać odpowiedzialności za własne słowa.

    Z kolei polemizowanie kogoś o niższym doświadczeniu z kimś o wyższym doświadczeniu może być oznaką ignorancji ale nie musi. Bywały takie przypadki gdy ktoś niższy wiedzą zaproponował takie rozwiązanie na który nie wpadł badacz z niby genialnym umysłem.

    Każdy ma prawo do wyrażenia swojego zdania. Być może czasem bywa ono przejaskrawione ale warto brać pod uwagę różne opcje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz jest doskonały.. bo w zasadzie jest dobrą ilustracją popularnego podejścia, o którym właśnie pisałem w powyższym tekście. Tak, dokładnie o to mi chodziło, samo użycie słowa "profesorek" już wiele mówi o podejściu do tematu. :)

    Ale w realnym świecie:
    - korupcja istniała od kiedy istnieją: sex, pieniądze i władza, nie jest to jakiś szczególny wynalazek tych czasów,
    - uprę się jednak, że do oceniania i dyskutowania jakości pracy profesorów są inni profesorowie, a nie nastolatek z internetowego forum, któremu się wydaje, że coś wie... bo to jest najczęściej zwyczajnie żałosne i żenujące za razem (profesorowi, politykowi czy innej, znanej postaci i tak nie "ubędzie" od tego, że jakiś laik coś tam sobie powie...,

    "Każdy ma prawo do wyrażenia swojego zdania..." - tylko po co? Chciałoby się rzec. :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ktoś kto nie ma wiedzy na jakiś temat (nie stawiam znaku równości pomiędzy wiedzą a tytułem naukowym) trudno aby mógł na równi dyskutować z kimś kto ją ma. W tym zakresie trudno się nie zgodzić. Wiedza, doświadczenie i wynikające z nich wnioski na pewno są bardziej konkretnym i trafnym argumentem niż argumenty laika. A nie oszukujmy się to prawda, bywa i tak, że zawsze znajdzie się taki kozak, który będzie miał coś do powiedzenia (i zaimponowania innym), pomimo iż nie raczył się zapoznać z tematem, tylko np. coś zasłyszał. To zgadzam się, obnaża poziom "laika" i nie jest powodem do dumy.

    Aczkolwiek nie jest powiedziane że laik nie zauważy czegoś, lub nie dokona spostrzeżenia na miarę profesora. Jeśli ma konkretny, rzeczowy argument to czemu nie? Jeśli nie zachowuje się jak troll i zachowuje kulturę wypowiedzi może wnieść coś do dyskusji.

    Ocenianie i dyskutowanie o jakości pracy profesorów przez innych profesorów jest argumentem wydającym się sensownym, aczkolwiek trzeba brać pod uwagę opcję "ręka rękę myje". Przykład - hermetyczne środowisko adwokatów lub lekarzy. Czy np. prawnik będzie krytykował swojego kolegę i wytykał jego błędy publicznie?

    OdpowiedzUsuń
  4. OK, owszem, taki ktoś _może_ się trafić. Niemniej, statystyki są nieubłagane. 70% ludzkości to nie laicy.. to analfabeci - oczywiście całej ludzkości, a nie populacji np. Polski. Niemniej, problem w tym, że w 99% przypadków trafiamy na osobę, której wydaje się, że ma o czymś pojęcie, więc takiego "kozaka" mamy szansę w tym życiu nie spotkać.

    Dlatego też społecznie bezpieczniej jest, jeśli każdy rozwiązuje problemy na swoją miarę oraz uczy się szacunku dla tych, którzy potrafią więcej i osiągają więcej.

    Niestety szczególnie w społeczeństwach postkomunistycznych - czyli takich, jak np. nasze - celowo i z premedytacją "burzono stare podziały" oraz faszerowano prosty lud stwierdzeniami o "takich samych żołądkach", o "rządzącej klasie robotniczej" itd.

    Problem w tym, że prości ludzie nie wiedzieli, że nikt tak na serio nie sądzi, tylko są to slogany mające na celu łatwiejsze zarządzanie nimi.

    Koniec końców, wyrosły pokolenia, które zupełnie nie rozumieją, na czym polega hierarchia społeczna, do kogo zwracamy się po imieniu, do kogo mówimy proszę księdza, a do kogo panie profesorze, czy panie premierze. I to widać nawet w tytułach prasowych (o czym też tu wcześniej, na tym blogu pisałem), a nie tylko na poziomie napisów w toalecie.

    Niestety takie podejście przekłada się na całą masę innych aspektów naszego życia i powoduje, że nasze społeczeństwo staje się nieznośne dla samego siebie (dlatego Polak woli na koniec wyjechać z Polski, żyć i pracować ciężej, ale w kraju, w którym z jakiegoś powodu czuje się lepiej... a lepiej czuje się m.in. dlatego, że poziom schamienia tamtejszego społeczeństwa jest o rząd wielkości mniejszy, co wyczuwa się na każdym kroku - od metra i autobusu komunikacji miejskiej, poprzez kino po salon).

    Dlatego też powinniśmy być wyczuleni na to, co się u nas dzieje i m.in. nasze dzieci uczyć, co można, czego nie można i dlaczego - w towarzystwie innych ludzi. Jak odzywamy się do nauczyciela, jak do przełożonego lub choćby starszego wiekiem itd. itd. itd.

    OdpowiedzUsuń