sobota, 11 grudnia 2010

Polityka: finansowanie polityków z budżetu... a może by tak?...

Do napisania dzisiejszych kilku zdań skłoniła mnie bezpośrednio wypowiedź p. Palikota dotycząca propozycji finansowania partii politycznych w Polsce: "Palikot: finansować partie z PIT-ów". To ciekawy pomysł i zapewne byłby to krok w dobrym kierunku. W o wiele lepszym kierunku niż podnoszenie podatku VAT do 23%.

Bo zastanówmy się: jak można by najprościej zmobilizować polityków do tworzenia przemyślanych programów politycznych, a następnie do konieczności ich realizacji? Chyba najprościej byłoby wypracować taki stan rzeczy, uzależniając środki finansowe, jakimi dysponuje ugrupowanie, a więc i sam polityk - od jego efektywności w ocenie społeczeństwa.

Nie mam tu na myśli żadnego zespołu sędziów oceniających poszczególne partie i poszczególnych polityków. Chodzi mi raczej o sytuację, w której w partii - jak w firmie - wynik finansowy zależy od efektów pracy wszystkich, zaangażowanych zespołów ludzi. Gdyby partie polityczne były utrzymywane wyłącznie ze składek swoich członków oraz z dobrowolnych datków przekazywanych przez zwolenników, musiałby w końcu zacząć dbać o nich - nie tylko w okresie przedwyborczym, ale przez cały czas swojego istnienia. Inaczej, zwolennicy przestają przekazywać wsparcie finansowe i partia autentycznie znika ze sceny politycznej.

Ależ oczywiście, że zdaje sobie sprawę z faktu, iż powyższa idea nie może znaleźć poparcia w gronie zdecydowanej większości obecnych polityków! Przecież to oczywiste. Nie oszukujmy się. W sporej części przypadków, politykiem zostaje się po to, aby zaistnieć, zdobyć władzę i pieniądze - a nie odwrotnie! Z drugiej jednak strony, gdyby wprowadzić zasady, o których napisałem powyżej, może polityką zaczęliby się wreszcie interesować ci ludzie, którzy chcą coś zrobić dla wszystkich tych, którzy głosując na nich, dają im swój kredyt zaufania?

Pójdźmy dalej. Mamy Sejm RP. Mamy w nim wielu polityków, którzy w zdecydowanej większości są przedstawicielami konkretnych partii politycznych. Obserwując ich pracę, dochodzimy częstokroć do wniosku, że na pewno, mogliby lepiej i zdecydowanie więcej. Nie rzadko zdarza się przecież, że w trakcie ważnego głosowania, sejmowa sala świeci pustkami, dlaczego?

Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Przecież, jeśli jesteś już Posłem RP, dostajesz sowitą dietę, immunitet, masę przywilejów (w tym wiele bezpłatnych usług na koszt podatnika), no... to przynajmniej przez te kilka lat kadencji nie musisz się wysilać... Dobrze, może przed samymi wyborami trzeba będzie o sobie przypomnieć, bo przy odrobinie szczęścia, można się załapać na drugą kadencję, a więc zachować te wszystkie: diety, przywileje i splendor...

Ale zaraz.. a co by się stało, gdyby z budżetu Państwa utrzymywana była wyłącznie infrastruktura, czyli budynki, ich wyposażenie dajmy na to, ba.. nawet rachunki za prąd i telefony dodajmy (choć z telefonami byłbym już ostrożny), a reszta... cóż - chcesz bracie być Posłem RP? Musisz mieć środki na to, żeby się utrzymać. Owszem - twoja partia może cię wspierać, jeśli uważa to za stosowne. Ale niestety - bycie Posłem RP oznacza pracę, a nie kokosy i nieuzasadnione przywileje na koszt obywatela... co by się wówczas działo?

Czy podobnie, jak w przypadku samych, samofinansujących się partii politycznych, tak i tu, w Sejmie RP, wybrani tam ludzie byliby tymi, którzy coś chcą dla swoich wyborców naprawdę zrobić, a nie tylko pragną pobierać gażę i jakoś przeczekać kadencję?

W każdym razie, na pewno, gwałtownie spadłoby zainteresowanie polityką ze strony wszelakich karierowiczów, osób, które upatrują w tym zajęciu możliwość wzbogacenia się kosztem innych, bez konieczności robienia czegokolwiek.

2 komentarze:

  1. pomysł dobry, szkoda, że nie przejdzie, a z telefonami byłabym ostrożna, wystarczy przypomnieć sprawę pewnej pani wójt, która miała rachunek w wysokości kilkunastu tysięcy złotych...

    pozdrawiam
    bluedress

    OdpowiedzUsuń
  2. Yep. Święte słowa i podpisałbym się pod tym "ręcami i nogami". Ba! Sam nawet podobnie twierdzę i głoszę, choć czasem słyszę "a jeśli przez to do polityki wkręcą się biznesmeni, którzy w ogóle będą mieć nas w nosie?".

    I faktem jest że polityk to taka marionetka. Z jednej strony wpływa nią lobby, z drugiej presja społeczeństwa (coraz mniejsza niestety). Nie jest wiadome na ile by było lepiej, gdyby presja społeczeństwa była mniejsza.

    Chociaż można spróbować inaczej. Potraktować kadencję polityka jako dotację. Coś jak na zasadach dopłat - dostajesz kasę ale musisz zapewnić takie i takie warunki i jakość swojej pracy.
    Jeśli po jakimś czasie się okaże że nie zapewniłeś tych warunków, to zwrot całego dofinansowania. I na początek wystarczy aby np. zwrot finansowania był realizowany jeśli polityk zostanie przyłapany na kłamstwie. I do końca kadencji nie jest finansowany, ma zrobić zwrot tego co dostał, a jeśli nie potrafi, bądź już kasę roztrwonił, to cóż, "pod nóż" :)

    Już widzę te "zabiedzone" mordy, które drżą o miejsce przy korycie :) Odpowiedzialność za własne czyny i słowa - to klucz do sukcesu!

    OdpowiedzUsuń