wtorek, 24 stycznia 2012

Moje refleksje: ACTA - imperatyw rządowy

Staram się pomijać na blogu cięższe tematy polityczne, ale tym razem nie mogę sobie na to pozwolić - z powodu czystej uczciwości względem samego siebie. Uważam, że obowiązkiem myślącego człowieka, szanującego wolną wolę jednostki i podstawowe prawa obywatelskie jest zadanie kilku kluczowych pytań w obecnej sytuacji.

Uważam, że zawężanie tematyki haniebnego paktu, jakim jest ACTA, do Internetu czy nawet kwestii tzw. piractwa, jest na obecnym etapie totalnym nieporozumieniem. Umówmy się, że mechanizmy, które ujawniła cała "afera" z podpisaniem ACTA przez polski Rząd, powinny skłaniać nas wszystkich do zadania podstawowych pytań o rolę naszych przedstawicieli, którymi w myśl założeń demokracji, są wybrani przez nas (jako społeczeństwo) politycy, sprawujący - rzekomo w imieniu tegoż społeczeństwa - odpowiedzialne funkcje, pozwalające im na podejmowanie decyzji w imieniu wszystkich obywateli - w tym, na forum międzynarodowym.

Nie będę się tu rozwodził na temat ataków na serwery rządowe. Jedno co mogę o nich powiedzieć, to to, że pewnikiem bez nich, opinia publiczna nie dowiedziałaby się o tej skandalicznej sprawie, lub dowiedziałaby się o wiele za późno - koniec końców, ataki te okazały się być zjawiskiem o zabarwieniu pozytywnym, choć dziwnie to brzmi w ustach kogoś, kto od 19 lat atakom tego typu zapobiega.

Zanim zadam te, moim zdaniem kluczowe, pytania, chciałbym odnieść się do felietonu Wojtka Orlińskiego opublikowanego pt. "Rządzie, ucz się od Amerykanów!" we wczorajszej Gazecie Wyborczej. Wojtek dokonał w nim porównania reakcji amerykańskich polityków na protest społeczeństwa przeciwko wprowadzeniu ustawy SOPA, z reakcją polskiego Rządu na o wiele silniejszy protest polskiego społeczeństwa przeciwko podpisaniu ACTA. W zasadzie tekst ten jest jak dotąd jednym z najlepszych podsumowań tego, co wydarzyło się w Polsce w przeciągu ostatnich dwóch dni.

Jeśli do powyższego dodamy fakt, że po naradzie z ministrami, Premier Donald Tusk stwierdził, iż polski Rząd podpisze jednak pakt ACTA 26 stycznia br. "a potem będzie czas na konsultacje", to oznacza to ni mniej, ni więcej tyle, że polski Premier jawnie przyznał, iż nie zamierza liczyć się z głosem polskiej opinii publicznej, ale nie tylko opinii publicznej, bo nawet instytucji państwowych - jak choćby GIODO!

Pierwsze pytanie brzmi więc: czy demokratycznie wybrany Rząd, może całkowicie ignorować głos obywateli, dzięki którym rządzi - i to nie tylko dlatego - że został przez nich wybrany, ale również dlatego, że obywatele ci, w codziennym pocie czoła, wypracowują podatki, za które ów Rząd się utrzymuje, i które finansują jego działania?

Drugie pytanie jest następujące: czy fakt, że Rząd w swoich oświadczeniach zdaje się publicznie mijać z prawdą (mam tu na myśli szereg faktów, od twierdzenia, że odbyły się konsultacje w sprawie ACTA po twierdzenie, że ACTA nie wprowadza niczego, co nie istniałoby już w polskim prawie) jest dopuszczalny i podtrzymuje mandat tego Rządu, na dalsze reprezentowanie obywateli Rzeczpospolitej Polskiej i ich żywotnych interesów?

Trzecie pytanie: co powoduje, że grupa polityków ma tak silny imperatyw podpisania podejrzanego porozumienia międzynarodowego, że ryzykuje całe swoje kariery (łącznie z tym, że nigdy więcej nie zbierze w wyborach wystarczającej liczby głosów, aby nie wypaść z polityki)? Przecież coś w tym ACTA musi być szczególnego, co powoduje, że tak twarda i sprzeczna z opinią wielu środowisk postawa, zostaje określona, jako opłacalna...

Przypomnijmy: ACTA jest paktem międzynarodowym, powołanym do życia na życzenie koncernów medialnych i korporacji, od początku negocjowanym w pełnej tajemnicy - bez jakiejkolwiek kontroli demokratycznej. Pakt ten, zawiera szereg niejasnych, albo jawnie groźnych zapisów, jak choćby legendarny rozdz. II, art 6. ust. 4 o brzmieniu:

Żadne postanowienie niniejszego rozdziału nie może być interpretowane w taki sposób, by nakładało na Stronę wymóg nałożenia na swoich urzędników odpowiedzialności za działania podjęte w związku z wypełnianiem ich urzędowych obowiązków.
... albo ...

rozdz. II, art 11:

Bez uszczerbku dla prawodawstwa Strony dotyczącego przywilejów, ochrony poufności źródeł informacji lub przetwarzania danych osobowych, każda Strona zapewnia swoim organom sądowym, w cywilnych procedurach sądowych dotyczących dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej, prawo do nakazania sprawcy naruszenia lub domniemanemu sprawcy naruszenia, na uzasadniony wniosek posiadacza praw, by przekazał posiadaczowi praw lub organom sądowym, przynajmniej dla celów zgromadzenia dowodów, stosowne informacje, zgodnie z obowiązującymi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, będące w posiadaniu lub pod kontrolą sprawcy naruszenia lub domniemanego sprawcy naruszenia. Informacje takie mogą obejmować informacje dotyczące dowolnej osoby zaangażowanej w jakikolwiek aspekt naruszenia lub domniemanego naruszenia oraz dotyczące środków produkcji lub kanałów dystrybucji towarów lub usług stanowiących naruszenie lub domniemane naruszenie, w tym informacje umożliwiające identyfikację osób trzecich, co do których istnieje domniemanie, że są zaangażowane w produkcję i dystrybucję takich towarów lub usług oraz na identyfikację kanałów dystrybucji tych towarów lub usług.

... czy też ...

rozdz. II, art 26, ust 4 o brzmieniu następującym:

Strona może, zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, zapewnić swoim właściwym organom prawo do wydania dostawcy usług internetowych nakazu  niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, którego konto zostało użyte do domniemanego naruszenia, jeśli ten posiadacz praw złożył wystarczające pod względem prawnym roszczenie dotyczące naruszenia praw związanych ze znakami towarowymi, praw autorskich lub pokrewnych i informacje te mają służyć do celów ochrony lub dochodzenia i egzekwowania tych praw. Procedury są stosowane w sposób, który pozwala uniknąć tworzenia barier dla zgodnej z prawem działalności, w tym handlu elektronicznego, oraz, zgodnie z prawodawstwem Strony, zachowuje podstawowe zasady, takie jak wolność słowa, sprawiedliwy proces i prywatność.

... który brzmi, jak jawna kpina (proszę sobie zestawić podkreślone fragmenty tego ustępu) - nasze dane osobowe, mogą zostać udostępnione obcemu podmiotowi komercyjnemu na podstawie jedynie domniemania, że nasze konto (cokolwiek to znaczy) zostało użyte do naruszenia... itd. Czyli nie organom ścigania, nie sądowi, nie Interpolowi.. tylko.. np. koncernowi medialnemu!

Słowem, ktoś złoży na nas złośliwy donos (np. "przychylny" sąsiad) i... stajemy się domniemanym sprawcą, który.. musi przekazać obcemu podmiotowi nie tylko dane o sobie, ale także o osobach trzecich, a także o... szczegółach dotyczących własnej działalności gospodarczej!!!

Podkreślam jeszcze raz - wydawanie tego typu informacji obcym organom ścigania na podstawie jedynie domniemania popełnienia przestępstwa byłoby daleko idącą przesadą, a wydawanie takich informacji obcym podmiotom komercyjnym (bo to one są najczęściej posiadaczami praw, o których tu mowa) uznać można chyba za działanie poza wszelką dopuszczalną praktyką, a nawet działanie na szkodę własnej przedsiębiorczości, która w Polsce jest konstytucyjnie chroniona.

Zapraszam do przemyślenia powyższego, skonfrontowania z doniesieniami mediów z ostatnich dwóch dni i z własnym sumieniem. Zastanówmy się, czy nie doszło tu do przekroczenia elementarnych zasad, na których opiera się obecny ustrój naszego Państwa.

czwartek, 5 stycznia 2012

Trzy grosze: po co jest... SPAM?

Spam - czyli "niechciane wiadomości elektroniczne" - najczęściej e-mail, czasem też SMS lub IM.

Każdy użytkownik Internetu spotyka się z nim prędzej czy później. Większość z nas zwalcza spam w taki czy inny sposób. Ze spamem walczą rozmaite organizacje i firmy, ze spamem walczę użytkownicy sieci. Produkuje się całą masę narzędzi, które służą do rozpoznawania i zwalczania spamu. Powstają organizacje, których celem jest zwalczanie spamu. Rozsyłanie spamu jest w wielu krajach karalne i...  generalnie spam jest ZŁY!

Ale czy ktokolwiek z nas zadaje sobie pytanie: po co jest spam? Do czego on tak naprawdę służy?

Wydaje mi się, że mało kto zadaje sobie to pytanie, bo odpowiedź jest oczywista - spam, to próba najtańszej promocji produktów i usług w sieci, na obraz i podobieństwo zaśmiecania naszych skrzynek pocztowych rozmaitymi ulotkami.

Tak dalece jesteśmy przeświadczeni o słuszności tej wizji, że w zasadzie każdy, zapytany przeze mnie, odpowiedział tak samo - spam to nachalna metoda sprzedaży. Specjaliści zajmujący się bezpieczeństwem w sieci, wspominają jeszcze o rozmaitych atakach, propagujących się za pośrednictwem spamu. Jest to więc tzw. phishing (czyli spreparowane wiadomości, których celem jest wyłudzanie od nas danych osobowych, czy choćby loginów i haseł do konta bankowego), są to wirusy komputerowe, rozpowszechniające się w postaci wiadomości e-mail i załączników do nich, są to rozmaite, internetowe "łańcuszki" - te ostatnie, są zresztą najmniej niebezpieczne.

OK, ale wróćmy do czystego, tradycyjnego spamu. Takie wiadomości kasujemy z pogardą lub wręcz obrzydzeniem. Bo oto ktoś wciska nam Viagrę, Penis Enlargement czy inne świństwo... Inne oferty dotyczą azjatyckich podróbek drogich zegarków, podróbek kosmetyków czy choćby sprzedaży pirackich filmów lub pirackiego oprogramowania (najczęściej firm Adobe i Microsoft). Bardziej wyrafinowane spamy oferują na przykład pośrednictwo w założeniu firmy w Wielkiej Brytanii, fałszywy doktorat lewego uniwersytetu czy konto na Kajmanach.

A teraz pytanie: ilu z Was zareagowało na ofertę ze spamu i kupiło cokolwiek, co było oferowane w ten sposób? Śmiało, nie będę bił ani ujawniał personaliów, no ilu?

Pytacie podejrzliwie do czego zmierzam? Otóż zmierzam do sedna sprawy. Postanowiłem przeprowadzić pewien eksperyment. Wybrałem pewną grupę ofert ze spamów, które nie wyglądały z góry na próbę wyłudzenia danych czy numeru karty kredytowej i postanowiłem (używając oczywiście specjalnie założonego, darmowego konta e-mail) skontaktować się ze sprzedawcami/firmami, które podały swój kontakt w danym spamie. I... No właśnie, zgadnijcie co się stało?

Nic się nie stało. Słowem - albo adresy kontaktowe podawane w spamie od razu okazują się nie działać lub w ogóle nie istnieć, albo.. nikt nie odpowiada na przesłane zapytanie (cały czas mam na myśli prawdziwy, niezamówiony spam, a nie np. wiadomości handlowe polskich firm, na których przesyłanie wyraziliśmy zgodę).

Wiadomo powszechnie, że do rozsyłania spamu używa się najczęściej tzw. botnetów (czyli sieci przejętych przez crackerów, zainfekowanych komputerów, które to sieci można wynająć za odpowiednią opłatą, rzadko kiedy niższą niż grube tysiące USD). Słowem, ktoś naraża się łamiąc prawo, płaci przestępcom za usługę i... wysyła miliony bezwartościowych wiadomości... po co?

To właśnie jest pytanie, z którym chciałem Was dziś pozostawić...