piątek, 22 lipca 2011

Trzy grosze: "nie przegap" - czyli chamstwo w marketingu

To, że w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, tzw. schamienie naszego społeczeństwa postępuje - zauważa zapewne wielu z nas. Najgorsze jest jednak, że chamstwo staje się powszechne nie tylko w gorszych dzielnicach miast, czy ogólnie w najniższych warstwach społeczeństwa - ale również w życiu politycznym, w biznesie, w mediach i reklamie.

Oczywiście istnieją dwie ewentualności: albo, jako społeczeństwo, tak już schamieliśmy, że chamstwo uważamy za coś naturalnego i przechodzimy obok jego przejawów obojętnie, albo... uważa się nas za chamów i prostaków do tego stopnia, że tylko takim językiem można do nas "przemawiać". W obu przypadkach, jest to smutne i porażające.

Niestety należę do pokolenia, którego Rodzice wpajali jeszcze normy kultury i uczyli odróżniania dobrego tonu od pospolitego chamstwa. Między innymi dlatego, chamstwo panoszące się w polskich mediach i reklamie powoduje, iż coraz rzadziej sięgam po polski przekaz medialny, zastępując go... zagranicznym. Możecie wierzyć lub nie, ale takiego poziomu chamstwa w mediach i reklamie jak u nas - nie znajdziecie poza granicami Polski, przynajmniej wśród otaczających nas sąsiadów. Całkowicie niezależnie od kierunku geograficznego, który owi sąsiedzi zajmują na mapie.

Łatwość panoszenie się u nas chamstwa wzrasta wraz z poziomem powszechnego u nas nieuctwa. Od kiedy wyrosły, jak grzyby po deszczu, "wytwórnie papierów" - czyli tzw. uczelnie, w których wystarczy regularnie płacić, aby jakiś tam dyplom otrzymać... mamy w Polsce coraz więcej "inteligencji", która nie potrafi sklecić zdania po polsku, nie mówiąc już o poprawnej pisowni. Rodzi się więc domniemanie, iż ci sami ludzie, nie umiejący prawidłowo używać własnego języka, raczej nie są lepsi w językach obcych - np. w języku angielskim. Mam tu na myśli stan faktyczny, a nie wysokie mniemanie o swojej wiedzy, a co za tym idzie wartości - w gronie samych zainteresowanych.

Po "studiach", ludzie ci trafiają m.in. do biznesu, reklamy czy mediów i tam uskuteczniają swoją radosną twórczość, nawet nie mając pojęcia, jak tragiczny poziom reprezentują.

Proponuję rzut oka na kilka, chyba najbardziej widocznych, przykładów. Zacznę od tytułowego "nie przegap", które stało się już swoistym standardem reklamy w Polsce. Cóż to jest "nie przegap"? Otóż jest to zwrot, który stosujemy w odniesieniu do kogoś, kogo uważamy za tzw. "gapę". A cóż to jest gapa? Sięgnijmy do Słownika Języka Polskiego PWN:

1. «człowiek nierozgarnięty, nieuważny; też: człowiek, który coś przegapił lub się zagapił»

Słowem, dla marketingowca, który tak się do nas zwraca w treści reklamy, jesteśmy z definicji ludźmi nierozgarniętymi, nieuważnymi, którzy... mogą przegapić jego wspaniałą ofertę! Jesteśmy więc traktowani z założenia protekcjonalnie, jak takie lekko niedorozwinięte dzieci, którym trzeba coś pokazać palcem. Prawda, że miłe?

Żeby było weselej, jeśli zwrócicie owemu "orłowi PR" uwagę na ten fakt, ten natychmiast zasłoni się stwierdzeniem, że... "to jest przeniesienie na nasze rodzime podwórko angielskiego zwrotu 'don't miss...'!". Ale zaraz, czy na pewno? W kulturalnym słowniku języka angielskiego - np. Oksfordzkim, zauważymy, że pierwszymi znaczeniami są: opuścić coś, pominąć, przepuścić.. i dopiero potocznie przegapić. Słowem, z jakiegoś powodu, naszym specom od PR bardziej pasuje tłumaczenie potoczne, z kręgów tzw. ulicy, niż np. "nie pomiń", "nie przepuść okazji" itd...

Teraz przejdźmy do maniery zwracania się do wszystkich "per ty" lub po imieniu. O tym zresztą już pisałem przy innej okazji, ale wydaje mi się, że temat sam w sobie jest czysto lingwistycznie interesujący i warto do niego powrócić.

Otóż znowu, jak wiemy, w Polsce bardzo często tłumaczy się angielskie słówko "you" jako TY. Tylko i wyłącznie. A paradoksalnie, takie rozumienie tego słowa jest błędne i świadczy o bardzo powierzchownej i kiepskiej znajomości języka angielskiego, a prędzej - o jego nieznajomości.

Wystarczy obejrzeć jakikolwiek amerykański, czy brytyjski, film pokazujący sceny z życia ludzi mających ambicje nieco wyższe niż zamieszkiwanie podmiejskiego slumsu i... okaże się, że rozumienie słowa "you", gdy zwracamy się do innych osób, zależne jest od sposobu nawiązania konwersacji. Jeśli ktoś w powitaniu lub pierwszym zdaniu zwraca się do danej osoby stosując formy grzecznościowe:
- pan/pani/panna,
- stopień naukowy,
- tytuł polityczny, stopień wojskowy,
- inny tytuł wynikający z pełnionej przez daną osobę funkcji (prezes, tytuł kapłana w jakimś wyznaniu itd...)

... to wówczas "you" w kolejnych wypowiedziach skierowanych do takiej osoby, zastępuje po prostu ciągłe powtarzanie danego tytułu - ale - nie znaczy broń Boże, że dana osoba przeszła "na ty" z prezydentem, profesorem, generałem czy kapłanem. Co zresztą jest zwyczajowo potwierdzane, ponownym użyciem tytułu, co kilka zdań.

Natomiast faktem jest, że koledzy w szkole, czy chłopcy z gangu osiedlowego wołają do siebie "Hi!", "Hi there!", "Yo, man!" czy jakoś podobnie i następnie mówią do siebie per ty, ale nie jest absolutnie prawdą, że w krajach anglosaskich wszyscy są "na ty", a już na pewno nie jest sprzedający z klientem, student z profesorem, czy np. przechodzień z pastorem/rabinem/księdzem itd. Natomiast zdecydowanie nie są "per ty" ludzie żyjący w krajach romańskich, germańskich czy innych niż Polska - słowiańskich. W wielu tych krajach, do obcych osób nadal zwraca się per "wy". U nas ta forma "wymarła" za PRLu - zapewne za sprawą niechęci do "wiecie rozumiecie towarzyszu" - ulubionego zwrotu komunistów. Niemniej.. mamy swoje rodzime pan/pani, które konotacji komunistycznych raczej nie mają - używajmy ich więc. To naprawdę o wiele lepiej brzmi, ale i tu należy uważać. Otóż... naprawdę idiotycznie to wygląda, gdy dwudziestoletnia stażystka w studio pewnej stacji TV, prowadząc rozmowę z profesorem w podeszłym wieku, zwraca się do niego "panie Janku". To jest zwyczajnie.. żenujące! Mówi się "panie profesorze" w takim przypadku - tylko i wyłącznie.

Pamiętajmy, iż nie szanując innych, nie szanujemy siebie. Obniżając normy społeczne i pozwalając innym na ich lekceważenie, doprowadzamy w końcu do sytuacji, w której nie chce nam się żyć we własnym kraju, w otoczeniu tzw. Rodaków i - coraz częściej - Polak lepiej czuje się w otoczeniu obcokrajowców, którzy podstawowe normy społeczne jednak zachowali i się do nich stosują. Odbywa się to instynktownie. Niejednokrotnie gdy ktoś z nas przyjeżdża z dłuższego pobytu w UK, USA, Francji czy w Niemczech, czy też w Rosji i opowiada o tym, że tam ludzie reprezentują "inną kulturę", że u nas to "tak nie jest" itd. Ale przecież to, jak jest u nas, zależy tylko od nas! Zamiast pozbywać się dzieci sadzając je do komputerów i konsol oraz dając im kieszonkowe, aby się wyniosły z domu i nie przeszkadzały zajętym rodzicielom, może byśmy tak poświęcili odrobinę choćby czasu, na tłumaczenie swoim pociechom kiedy i dlaczego używamy słów takich jak: proszę, przepraszam, dziękuję... lub do kogo możemy zwracać się per ty, a do kogo tego robić nie wolno. Wszystkim nam, będzie się żyło wygodniej.

Na zakończenie zaprezentuję zdjęcie fragmentu pewnej, popularnej w Polsce, reklamy. Nie wiem, ale raczej nie pragnę być klientem firmy, która zwraca się do mnie w taki sposób: